sobota, 4 czerwca 2011

Przyjemne z pożytecznym to sukces odwieczny !

Kiedy wymyślałem sobie Hawaje jako miejsce gdzie chcę spędzić kilka miesięcy na pewno nie pomyślałem, że może być czasem pochmurnie i padać. Szybko matka natura udowodniła mi sprzeczność między tym co sobie wyimaginowałem, a sytuacją realną. Padało. I to jak! Na tyle, że nie zmobilizowałem się do przyniesienia z pokoju aparatu aby udokumentować to bądź co bądź nieczęste wydarzenie. To nawet dobrze, że jest całkiem normalnie, bo słońce i tak nie daje chwili wytchnienia dla tych co nie pomyśleli o nałożenie jakiegoś wysokiego filtra w kremie na skórę. Wynikiem tego są codzienne powroty ludzi-raków, którzy dokonują transformacji nieświadomie acz bardzo skutecznie :)
Podobno dla chcącego nic trudnego. Tym razem również zadziałało, a praca znalazła się szybciej niż myślałem. Jest nią hostel będący zarazem moim domem. Odwiedziłem kilkanaście jeśli nie kilkadziesiąt hosteli w różnych częściach świata. Ten jest na samym szczycie mojej listy najfajniejszych. Tym bardziej się cieszę, że będę tu pracował napotykając podróżnych z wielu zakątków globu. Cóż, na razie jestem po 3 dniu tzw. trainingu, ale zadania nie są wielce skomplikowane więc jeśli stwierdzą, że moje możliwości komunikacyjne są wystarczające to pewnie zabawię tu na dłuższy czas. W przeciwnym wypadku... nie ma co gdybać, "hang loose" jak głosi tu wszechobecny slogan i "every little thing's gonna be all right" jak śpiewał Bob Marley.

Stąd się dzwoni, a z kwiatkami wygląda ładnie więc postanowiłem zaprezentować :)

Tu wg Moniki. T miałem pracować, ale wyszło inaczej. Turystyczne, wszechobecne, przewiewne.

50m dalej jest bramka z domofonem. Tam zaczyna się przygoda każdego gościa Seaside Hostelu.

Aloha Seaside! Póki co nie znalazłem lepszego skrzyżowania w mieście :)
Jak w każdym nowym miejscu nie umiem po prostu siedzieć bezczynnie. ZAWSZE chcę zobaczyć WSZYSTKO. Zazwyczaj jest to niestety niemożliwe, ale tym razem mam kilka miesięcy na dotarcie do różnych zakątków wyspy. Po skończonym wdrażaniu się w organizację życia mojego nowego praco-miejsca dnia pierwszego wypadło na Pearl Harbor. Ponad godzinna podróż autobusem również tym razem nie należała do komfortowych jeśli chodzi o temperaturę w środku pojazdu, ale to raczej niezmienne. Muszę przywyknąć. Jak zwykle sam rozszyfrowując gdzie wysiąść pomyliłem przystanki o jeden i specjalnie nie zaskoczony tablicą ostrzegawczą przeszedłem przez most, a tam dopiero uzbrojony w karabin skromnej postury Pan Żołnierz powiedział, że mnie nie wpuści nawet jak mu pokażę paszport, a muzea są przystanek wcześniej i już są zamknięte. Udało nam się przebyć pokojową rozmowę, ja zrobiłem tylko zdjęcie zatoki zza płotu przy już prawie zachodzącym słońcu.
Zgodnie z 12h uwstecznieniem czasowym mamy piątek wieczór. Już zacząłem obawiać się o swoje zdrowie po środowej wizycie w klubie pośrodku Waikiki, gdzie ceny drinków zaczynają się od 1$. Dziś jest pierwszy piątek miesiąca, a to oznacza podobno tyle co wielka fiesta kultaralna w centrum miasta i chinatown. O ile część kulturalna skończyła się godzinę temu, tak afterparty potrwa podobno do rana. Muszę dbać o dobre relacje ze współpracownikami. Chyba się nie wymigam ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz