piątek, 27 maja 2011

Wulkan nie hula, burza hula, samolot nie hula

Dobrze, że siedzenia na metalowych ławkach w hali głównej odlotów na naszym przytulnym Okęciu nie są przedzielone. Dzięki temu mogłem całkiem "wygodnie" spać na opustoszałym jeszcze lotnisku, przy stanowisku British Airways od 3 rano po grillu nad Wisłą i kebabie na Saharze :) Wyczekiwałem godziny 6:10 podobnie jak kilkudziesięciu innych rozgoryczonych pasażerów. Wtedy miał zjawić się przedstawiciel linii w pracy. Londyńska burza spowodowała odwołanie lotu. Faaaajnie !
Przebudzony jakoś po 5 obserwuję, że zaczyna tworzyć się kolejka z kilku osób przy moim stanowisku. Hala odlotów już zagęszczona. Podnoszę głowę z plecaka, przeciągam się, ludzię się gapią. Przez chwilę poczułem się jak Tom Hanks w Terminalu. Wystarczająco prędko moje zwoje mózgowe spowodowały zdanie sobie sprawy, że za chwilę będą wszyscy pasażerowie odwołanego lotu. Wielce "zafascynowany" ustawiłem się w kolejce, choć to za dużo powiedziane. Przyjąłem pozycję parterową opierając się o plecak i chyba zasnąłem. Nagle w kolejce stało z 40 osób i jakby 2 mniej przede mną. Jeden pan starający się rozwiązać problemy wszystkich znajdując zastępcze połączenia. JEDEN... To TRWA. Ludzie wku... (wszyscy wiedzą co).
Okazało się, że Honolulu to dla niego dużo większe wyzwanie i w trakcie pomocy mi w międzyczasie aranżuje loty dla 2 par lecących na mecz do Londynu i Meksykance do Meksyku. Nie mogę lecieć przez Vancouver, bo nie mam biometrycznego paszportu cokolwiek to znaczy. Zwykła paranoja. Już mi obojętnie, bo chcę po prostu ruszyć więc zaakceptowałem nową trasę Warszawa - Munich - Los Angeles - Honolulu z 12h czasem przesiadki w LA. Faaajnie.
No trudno. Dzięki temu przy frappe na całkiem wygodnym fotelu w Flying Bistro mogę zacząć bloga. Chce mi się spać. Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz