niedziela, 29 maja 2011

Ho no lulu na Waikiki




Jedyne 53 h od czasy wybycia z Bydgoszczy żeby w końcu usłyszeć relaxujące dźwięki i zobaczyć obsługę w kwiaciastych koszulach na lotnisku w Honolulu. Już na pokładzie samolotu stewardessy przyowdziane były w kolorowe fartuszki a muzyka dostępna w pokładowych kanałach wprowadzała w klimat dalekiej egzotyki hawajskiej. Wszechobecne "Aloha" odgrywa tu kluczową rolę w uzmysłowieniu przyjezdnym, że to już. Dołączając do tego gościa z wózkiem-stoiskiem obwieszonym naszyjnikami z prawdziwych kwiatów i pierwsze uderzenie ciepła po wyjściu z hali lotniska w końcu do mojego otępiałego mózgu dotarło -cel osiągnięty.

Nie było żadnych niemiłych niespodzianek. Obydwa plecaki w końcu pojawiły się na taśmie bagażowej. Dziedzictwo kultury polskiej zostało ocalone więc tym szczęśliwszy ruszyłem szukać transportu do Waikiki. Z doświadczenia wiem, że zawsze najlepiej brać lokalne autobusy dzięki czemu można sporo zaoszczędzić. Wbiegam do nadjeżdżającego pojazdu z nr 19. Niestety 2,5$ za przejazd musi być odliczone więc wróciłem z powrotem do hali lotniska szukać pomocy. Po tym jak w jedynym stoisku Pani nie była w stanie mi pomóc, lokalne chłopaki bez większego zastanowienia dają mi kwotę na przejazd, od tak bezinteresownie. Miło.

Już sam wyjazd z lotniska wygląda obiecująco.
W końcu udaje mi się wsiąść do właściwego autobusu i ruszam. Miasto swoją schludnością wywołuje bardzo dobre wrażenie. Zbliżamy się do centrum, pojawiają się wieżowce. Dookoła mnóstwo zieleni, palmy, czuć egzotykę. Sprzyjają temu pasażerowie autobusu, którzy w większości stanowią przedstawicieli azjatów, polinezyjczyków, lub ich połączenie.

Wysiadam prawie pod miejscem docelowym. Muszę przejśc tylko kilka kroków żeby znaleźć się w Seaside Hostel, moim nowym miejscu zakwaterowania na najbliższy tydzień. Klimat tego typu kwaterowni sprawia, że ledwo zdążyłem zobaczyć swoje łóżko w 5-osobowym pokoju i już pada propozycja wyjścia na plażę. No cóż, no cóż. Spanie na Waikiki nie brzmi najgorzej. Pracownicy wystawiają tabliczkę na recepcji "We went surfing, be back at 4pm" i w drogę. Zbyt długa to ona nie była. 5 min pieszo żeby znaleźć się na najpopularniejszej plaży w Honolulu. Jedyne co w swoim psychofizycznym stanie jestem w stanie wypowiedzieć to długie flegmatyczne woooooow.

Ledwo położyłem ręcznik na piasku i już taplam się w ciepłym oceanie. Wciąż jakby niedowiary. Mózg dziwnie funkcjonuje w warunkach ekstremalnego zmęczenia. Jeszcze tylko filtr 30 i ulegam słońcu zasypiając.


To jedyna impresja foto na którą się zmobilizowałem. Kolejny plan to wspiąć się na Diamond Head - ta górka w oddali. Zobaczymy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz